Jesienią 2025 roku Polska rozpoczyna realne przygotowania do budowy swojej pierwszej elektrowni jądrowej. W gminie Choczewo, na terenach w pobliżu Lubiatowa i Kopalina, maszyny wjadą na plac budowy, by wyrównać ponad 330 hektarów ziemi, ogrodzić teren i usunąć warstwę gleby. To sygnał, że po dekadach politycznych deklaracji, konsultacji społecznych i analiz, projekt polskiego atomu wreszcie materializuje się w rzeczywistości.
Ale wraz z pierwszymi koparkami pojawia się pytanie: czy Polska rzeczywiście buduje elektrownię, która zapewni jej bezpieczeństwo energetyczne, czy też staje przed finansową przepaścią?
Spis treści
Ambitne plany i polityczne symbole
Pierwszy blok reaktora ma dostarczyć moc 3750 MWe do polskiej sieci w drugiej połowie lat 30. To oznacza, że jeszcze przez co najmniej dekadę kraj będzie opierał się głównie na węglu i gazie. Elektrownia w Choczewie stała się symbolem „atomowej transformacji”, wspieranej przez rząd i spółkę Polskie Elektrownie Jądrowe.
Jednocześnie, równolegle do dużych reaktorów, rozwijany jest projekt małych modułowych reaktorów (SMR). Spółka Orlen Synthos Green Energy ma wyłączność na wdrożenie technologii GE Hitachi BWRX-300 w Polsce. Pierwszy taki blok ma ruszyć w 2032 roku, a do 2035 roku działać będą już dwa reaktory o łącznej mocy 0,6 GW. SMR-y mają być szybciej dostępne, tańsze i bardziej elastyczne, co wpisuje się w światowy trend miniaturyzacji energetyki jądrowej.
Cena atomowej niezależności
Entuzjazm inwestorów i polityków studzą liczby. Koszt budowy elektrowni w Choczewie szacowany jest na około 34 mld euro, czyli ponad 192 mld złotych. To kwota, która czyni polski projekt jednym z najdroższych na świecie. Dla porównania – budowana w Finlandii elektrownia Olkiluoto 3, choć borykająca się z opóźnieniami, pochłonęła mniej niż połowę tej sumy.
Eksperci alarmują, że realna cena energii z polskiego atomu może wynieść nawet 700 zł/MWh, a w najbardziej pesymistycznych scenariuszach 780 zł/MWh. Dla porównania, średnia cena energii z OZE w kontraktach PPA nie przekracza dziś 400 zł/MWh.
To rodzi pytanie, czy państwo nie wpadnie w pułapkę kosztową – budując elektrownię, która zamiast obniżać ceny energii, stanie się obciążeniem dla gospodarki i podatników.
Polska na tle świata
Polska nie jest pionierem – reaktory jądrowe od lat działają w Czechach, na Węgrzech i w Słowacji. Tam atom stanowi filar miksu energetycznego i stabilizuje sieci przesyłowe. Jednak globalne doświadczenia pokazują, że koszty budowy elektrowni jądrowych niemal zawsze rosną, a harmonogramy się wydłużają.
Wyjątkiem są Chiny, które wdrażają reaktory w cyklach poniżej 10 lat, dzięki standaryzacji technologii i ogromnej skali inwestycji. Polska, budując od zera, nie ma takiego zaplecza ani doświadczenia.
Atut czy obciążenie dla transformacji?
Zwolennicy polskiego atomu podkreślają, że elektrownie jądrowe są konieczne, by zapewnić stabilne źródło energii w systemie opartym na zmiennych OZE. Wiatr i słońce nie są w stanie dostarczać energii non stop, a gaz – z racji kryzysu geopolitycznego – nie może być traktowany jako pewne źródło bezpieczeństwa.
Przeciwnicy wskazują jednak, że Polska powinna iść śladem Niemiec i stawiać na masowy rozwój OZE, magazynów energii i cyfryzację sieci. Ich zdaniem, w czasie gdy polska elektrownia jądrowa dopiero wystartuje, Europa będzie już funkcjonować na nowych modelach energetycznych, opartych na rozproszonej, elastycznej i tańszej energetyce.
Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony gsenergia.pl, gdzie znajdą Państwo pełen zakres naszych usług.
Oferujemy m.in.: Audyty Energetyczne, Świadectwa Charakterystyki Energetycznej oraz nasze nowości: Technologie Wodorowe, Wsparcie w Pozyskiwaniu Fuduszy i rozwiązania w zakresie Dekarbonizacji.
Odkryj więcej!